portal osiedli, dzielnic i miast

Gdynia Grabówek - Forum

Pogaduchy z sąsiadami - bez wychodzenia z domu!
Primary Navigation


FAQFAQ    SzukajSzukaj    ProfilProfil    Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości    RejestrujRejestruj    ZalogujZaloguj   
www.MojeOsiedle.pl » Gdynia Grabówek - 'U Dzika': historia dzielnicy » Forum » Pamiętniki dawnych mieszkańców Grabówka
Napisz nowy temat Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat     

Pamiętniki dawnych mieszkańców Grabówka

Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6    Następna     Odpowiedz do tematu    
Autor Wiadomość
jubel53 
   

VIP


Wiek: 70
Dołączył: Pią Lut 08, 2008 21:06
Posty: 1176
Skąd: Pierwoszyno

PostWysłany: Pon Mar 24, 2008 17:59    Temat postu: Pamiętniki dawnych mieszkańców Grabówka

Postanowiłem rozpocząć nowy temat. Mój ojciec krótko przed śmiecią spisał dzieje swojego życia. Jest tam wiele wątków dotyczacych historii Grabówka. Wklejam dzisiaj pierwszą stronę wspomnień z czasów II Wojny Światowej. Napiszcie czy się Was to interesuje, to mogę zamieszcać dalsze części.


R5_1_m.jpg

R5_1_m.jpg


jubel53 
   

VIP


Wiek: 70
Dołączył: Pią Lut 08, 2008 21:06
Posty: 1176
Skąd: Pierwoszyno

PostWysłany: Pon Mar 24, 2008 18:44    Temat postu: Re: Pamiętniki dawnych mieszkańców Grabówka

Poprzednia wersja (rękopis) nie spotkała się z szerszym odzewem, zamieszczam więc wersję cyfrową. Dalsze rodziały są również ciekawe i mają wiele wspólnego z historią dzielnicy.

Rozdział 5
Ostatnie dni wolności

Ostatnia dekada sierpnia 1939 roku cechowała się wśród mieszkańców
Gdyni ogromnym napięciem psychicznym. W prasie jak i w radiu
większość artykułów i komunikatów mówiła o zbliżającej się wojnie z
Niemcami. Mówiono, że wojna „wisi na włosku”. W gazetach można było
zobaczyć mapki ziem polskich i słowiańskich, które to nam zagrabiono w
ciągu wieków. Całe społeczeństwo nastawiane było patriotycznie, że
nareszcie nadchodzi chwila rozrachunku z odwiecznym naszym wrogiem -
Niemcami hitlerowskimi. Nikomu nawet przez myśl nie przyszło, że
możemy stracić wolność. Nie wiedzieliśmy jak Niemcy się przygotowały
do tej wojny, jaką stanowiły potęgę militarną. Na wiecach, w radiu i
gazetach słyszało się tylko, że nie damy ani guzika od płaszcza
Rzeczpospolitej oderwać.

Niestety rzeczywistość była inna, o czym się już niedługo mieliśmy
przekonać. Wojska nasze były źle uzbrojone, brakowało sprzętu i
lotnictwa. Mieliśmy tylko wielki patriotyzm, ogromną wolę walki i
bohaterstwo ludu polskiego. Codziennie słychać było strzały artylerii
lotniczej w czasie ćwiczeń. Napięcie wśród społeczeństwa doszło do
zenitu, gdy 30 sierpnia porozwieszali ogłoszenia o mobilizacji.

Mieszkałem i mieszkam do dzisiaj na Grabówku w Gdyni. Jest to dzielnica
biedoty i baraków, gdyż każdy, kto nie mógł otrzymać mieszkania, a miał
trochę inicjatywy i możliwości to stawiał sobie barak mieszkalny na
zboczu góry, aby mieć jaki taki dach nad głową. W domach miejskich
przy ulicy Morskiej (obecnie Czerwonych Kosynierów) zainstalował się
Sztab Wojskowy. Tam też wszyscy mężczyźni udawali się w sprawie
przydzielenia do jednostek wojskowych. Udałem się i ja. A miałem
wojskową kategorię „E”, to jest w razie wojny z bronią. Urzędujący tam
oficer powiedział mi tylko: Iść do domu i czekać rozkazu. Poszedłem
więc, czekając dalszych wypadków. Radia w domu nie miałem, na gazetę
10gr też nie zawsze zbywało. Chodziłem więc często na ulicę Portową,
aby w oknie wystawowym, gdzie była redakcja „Gazety Bałtyckiej”
poczytać ją rozwieszoną. „Gazeta Bałtycka” była w Gdyni wydawana.
Obecnie w domu tym znajduje się komenda miejska M.O.

Wreszcie nadszedł ranek 1 września. Około godziny piątej nad ranem
słychać było silne detonacje z kierunku portu. Ludzie początkowo sądzili,
że to ćwiczenia artyleryjskie. Ale rychło się wszystko wyjaśniło: port
gdański został zbombardowany przez Niemców. Wojska niemieckie
zaatakowały nasz kraj, naszą umiłowaną ojczyznę, przekraczając w wielu
miejscach granicę. Z komunikatów radiowych dowiadywaliśmy się, że
nasze wojska walczą bohatersko z nacierającymi i przeważającymi siłami
wroga, tocząc zażarte boje o każdą pięć ziemi. A więc wojna stałą się
faktem! W godzinach południowych i popołudniowych lotnictwo wroga
jeszcze kilka razy bombardowało Gdynię, szczególnie port. W dniach
następnych było tak samo. Około 5 września na apel, by każdy kto może
pospieszył z pomocą przy kopaniu rowów strzeleckich, udałem się chętnie
wraz z innymi. W miejscu zbiórki na ulicy Morskiej, na wysokości
Leszczynek stały w cieniu drzew zamaskowane gałęziami autobusy.
Pojechaliśmy w kierunku Rumii. Stamtąd w lewo przez las i na wzgórzach
rozpoczęliśmy kopanie rowów strzeleckich. Ale lotnictwo niemieckie dość
szybko nas odkryło i z broni pokładowej zaczęli nas ostrzeliwać. Były to
pojedyncze zwiadowcze samoloty. Pamiętam jak po jednym obstrzale z
samolotu mój sąsiedni towarzysz trząsł się jak galareta - nie
wytrzymywał nerwowo. Trzeciego dnia naszej pracy około południa
zobaczyliśmy jak drogą, 2 do 3 km od nas jechały tabory wojskowe i
armaty. Oficer, który był przy nas, miał lornetkę, i po dokładnym
przyjrzeniu się powiedział, że to Niemcy i odjechał z odpowiednim
meldunkiem. Nie trwało chyba ani godziny, a nadjechało do nas nasze
wojsko polskie i żołnierze zaczęli zajmować wykopane przez nas rowy.
Wszystko odbywało się w wielkim pośpiechu. Nam cywilom kazano jak
najszybciej opuszczać ten zagrożony teren i wracać do swoich domów i
rodzin. Więc grupkami przez las poszliśmy w kierunku Chyloni i dalej do
Grabówka.

Przed wieczorem byłem już w domu, gdzie oczekiwała mnie żona i
czternastomiesięczny synek. Dzień czy dwa po tym na placyku przy ulicy
Komandorskiej na Grabówku odbył się wiec zorganizowany przez
ówczesne stronnictwo P.P.S. głównym mówcą był działacz P.P.S., kapitan
Rusinek. Mówił on do licznie zebranych mieszkańców o zespolenie
wysiłków w obronie śmiertelnie zagrożonej Ojczyzny. Mówił, że brakuje
broni dla wszystkich żołnierzy, i że organizują się jednostki kosynierów,
którzy uzbrojeni tylko w kosy wyruszą na front, aby wesprzeć żołnierzy.
W Chyloni u zbiegu ulic Chylońskiej i Św. Mikołaja była kuźnia. W tej to
kuźni zaczęto pospiesznie przekuwać kosy, tak aby je można było osadzić
na prosto, dla użytku kosynierów.

W tym czasie zaczęło brakować żywności w sklepach, bo dowóz był od
początku wojny przerwany przez wroga. Kilka razy przywieziono
samochodami worki z ryżem z Łuszczarni Ryżu w porcie i rozdawano
mieszkańcom Grabówka.

A front zbliżał się do Gdyni ze wszystkich stron. Huk eksplodujących
bomb i pocisków mieszał się z odgłosami artylerii przeciwlotniczej. W
komunikatach radiowych mimo potwierdzenia upadku wielu miast
polskich, jeszcze siano otuchę mówiąc, że gen. Bortnowski wkroczył do
Prus Wschodnich. Stamtąd też mieszkańcy Wybrzeża z Gdynią na czele
oczekiwali pomocy. Z drugiej strony rozpowszechniana była plotka, że
okręty angielskie już płyną w kierunku Gdyni na pomoc. A nadzieja na
pomoc była coraz mniejsza. Tylko grzmot dział i łuny pożarów
zwiastowały, że zbliża się tragiczny okres w życiu naszego narodu. W
reszcie 13 września wojsko polskie nie chcąc dopuścić do zniszczenia
Gdyni wycofało się na Kępę Oksywską, gdzie były dogodniejsze warunki
do obrony i walki z wrogiem. Po wkroczeniu wojsk niemieckich
porozklejano afisze w języku niemieckim i polskim, że kto posiada
jakąkolwiek broń, powinien ją natychmiast dać wojskowym władzom
niemieckim. Kto posiada, a nie zda broni, będzie rozstrzelany. Wszyscy
mieszkańcy winni bezwzględnie wykonywać wszystkie zarządzenia władz
niemieckich. Pisało też, że armia niemiecka nie walczy z narodem
polskim, tylko z wojskiem polskim. Jak to było później z tym, „nie
walczeniem” z narodem polskim, to odczuł on w latach okupacji gdy
miliony najlepszych synów naszej ojczyzny było rozstrzeliwanych
niewinnie w lasach i zamęczonych w obozach koncentracyjnych. Ale ta
gehenna naszego narodu się dopiero rozpoczęła.
Jocke 
   

Bywalec


Dołączył: Nie Paź 21, 2007 11:07
Posty: 43
Skąd: Gdynia

PostWysłany: Pon Mar 24, 2008 19:33    Temat postu: Re: Pamiętniki dawnych mieszkańców Grabówka

jubel53 napisał:
Poprzednia wersja (rękopis) nie spotkała się z szerszym odzewem, zamieszczam więc wersję cyfrową.


Wersja rękopisowa (tzn. zamieszczony załącznik) nie chciała mi się otworzyć, dlatego z mojej strony nie było odzewu Smile
Bardzo chętnie poczytam fragmenty pamiętnika, jest to bardzo ciekawe...
jubel53 
   

VIP


Wiek: 70
Dołączył: Pią Lut 08, 2008 21:06
Posty: 1176
Skąd: Pierwoszyno

PostWysłany: Pon Mar 24, 2008 20:09    Temat postu: Re: Pamiętniki dawnych mieszkańców Grabówka

Cieszę się że chociaż jednego forumowicza zainteresowała historia Grabówka z okresu wojny opisana przez mojego ojca.W następnym rozdziale ojciec opisuje jak po zajęciu Gdyni -Niemcy wyłapywali mężczyzn do Obozu Emigracyjnego na Grabówku,a potem ich gehennę w czasie drogi do obozu koncentracyjnego w Westphalenhof.Jeżeli te wspomnienia spotkają się z zainteresowaniem to chętnie je opublikuję.
anka4 
   

Forumowicz


Wiek: 68
Dołączył: Sob Paź 13, 2007 20:15
Posty: 113
Skąd: Gdynia Grabówek

PostWysłany: Pon Mar 24, 2008 20:13    Temat postu: Re: Pamiętniki dawnych mieszkańców Grabówka

Też czytam z zainteresowaniem, ale wolę wersje elektroniczną Wink
jubel53 
   

VIP


Wiek: 70
Dołączył: Pią Lut 08, 2008 21:06
Posty: 1176
Skąd: Pierwoszyno

PostWysłany: Pon Mar 24, 2008 20:44    Temat postu: Re: Pamiętniki dawnych mieszkańców Grabówka

Zamieszczam więc 6 rozdział wspomnień mojego ojca a to dlatego ,bo może razem z nim szli Wasi ojcowie,dziadkowie.Jeżeli żyją popytajcie-może coś pamiętają.Bo to właśnie jest historia Grabówka.Poprzednie i następne rozdziały też są ciekawe,ale nie wiem czy będzie Was interesowało.

Rozdział 6
Droga do obozu koncentracyjnego

Cały dzień 14 września nie wychodziłem z domu, a to dlatego, że w tym
dniu miałem urodziny (25 lat), a po drugie bałem się narazić okupantowi,
żebym w dniu urodzin nie doznał od niego jakiejś krzywdy. Ale w tym
dniu nic specjalnego się nie działo. Tylko słychać było odgłosy ciężkich
walk od strony Obłuża.

W dniu 15 września już od rana po uliczkach, ścieżkach i dojściach do
baraków, gdzie zamieszkiwali mieszkańcy Grabówka, chodził żołnierz
niemiecki w towarzystwie listonosza polskiego i ogłaszał po niemiecku, że
wszyscy mężczyźni od 16 do 60 lat mają się jak najszybciej dzisiaj stawić
w obozie emigracyjnym na Grabówku. Listonosz musiał to tłumaczyć po
polsku. Miejsce to było wszystkim mieszkańcom dobrze znane, tylko
dręczyło nas pytanie: po co?, co oni chcą z nami zrobić? Ludzie mówili, że
wczoraj dostali przepustki i skierowano ich do pracy w porcie. Większej
części mężczyzna takie rozwiązanie to się nawet podobało. Dużo było
przed wojną bezrobotnych, a i ci co pracowali dotychczas, musieli
przecież myśleć z czego będą dalej żyć. Takich zapasów nikt nie miał,
żeby żyć bez pracy. Ja się trochę oglądałem, wyczekiwałem czy ktoś co
już poszedł do obozu emigracyjnego, nie wrócił, żebym mógł się
dowiedzieć, po co nas tam wzywają. Ale nikt nie wracał. Około godziny 11
mówię do żony, że muszę i ja tam się udać, żeby się w końcu dowiedzieć
czy wydają przepustki, czy chcą coś innego od nas. Sąsiadki mówiły, że
po ulicy Morskiej chodzą patrole niemieckie i jak kilku Polaków dostaną,
to ich zaraz jeden odprowadza do obozu emigracyjnego.

Ubrałem się w świąteczne ubranie, żeby jak wejdę do biura jakoś
wyglądać, stale byłem w przeświadczeniu, że idę po przepustkę.
Pożegnałem się z żoną i wyszedłem. Gdy wszedłem na ulicę Morską to
tam stało 2 żołnierzy niemieckich i mówią do mnie: Komm, komm (chodź,
chodź) i pojedynczo dochodzili inni mężczyźni. Nie trwało ani 5 minut, to
poszli z nami do obozu emigracyjnego. Doszli do bramy wejściowej, nas
wpuścili do środka, a sami poszli dalej wyłapywać mężczyzn. W bramie
wejściowej i dookoła ogrodzenia Obozu było pełno straży wojskowej z
automatami w dłoniach. A w środku, na placu, jak okiem sięgnąć, pełno
naszych ludzi, nie setki, a tysiące. Patrole przyprowadzały wciąż nowe
grupki mężczyzn. Na placu nikt z Niemców się nami nie interesował.

Po paru godzinach wyczekiwania, około godziny 14 kazali nam formować
pochód, ustawiać się po czterech, począwszy od bramy wejściowej.
Wtedy jeden z oficerów wezwał wszystkich, ażeby każdy kto posiada
jakieś ostre narzędzia, jak noże, brzytwy czy inne ostrza złożył je na
stojącym obok stole. Wtedy nadszedł oddział żołnierzy w mundurach S A.
i co parę kroków (około 5 m) obstawili nas z obu stron, a nam kazali
wolno wyruszyć na przód. Za kinem „Zorza” (obecnie „Fala”Wink skręciliśmy
w lewo w stronę Chyloni. Przede mną był może z dwieście metrów
pochód. Gdy byliśmy koło ulicy Kalksztajnów patrzę, że dochodzi do nas
moja żona i trzyma w ręku kurtkę, którą chce mi podać, bo byłem drugi z
brzegu. Nie bardzo chciałem ją odebrać, bo niektórzy jeszcze mieli
nadzieję, że może w Chyloni będą wydawać przepustki. Ja już nie
wierzyłem w te przepustki. Gdy się ociągałem z przyjęciem tej kurtki, to
idący obok starszy wiekiem, żołnierz niemiecki powiedział: Nehm, nehm
(Weź, weź), więc ją wziąłem. W późniejszy czasie jak ona mi się
przydała, ochraniając od zimna i przed przeziębieniem. Jaki ja wtedy
byłem wdzięczny żonie za jej troskę o mnie i dobre serce. Gdy byliśmy
blisko Chyloni, oglądałem się do tyłu, od zakrętu od kina wciąż wychodzili
dalsi nasi ludzie, a końca pochodu jeszcze nie było widać. Dużo kobiet
stojących obok ulicy płakało nad naszym losem, bo nikt nie wiedział ani
dokąd nas prowadzą, ani jaki los nam zgotują. Tak idąc minęliśmy
Chylonię i szliśmy dalej ulicą. Wtedy to już tym ostatnim prysła nadzieja
na przepustkę.

Zaszliśmy tak aż do Rumii na lotnisko, które było ogrodzone wysokim
płotem z siatki drucianej. Podprowadzono nas w jeden róg ogrodzenia i
pozostawiono przykazując, aby nikt się nie oddalał, bo będzie
zastrzelony. Zbliżał się już wieczór. Po zewnętrznej stronie ogrodzenia
stały co parę metrów samochody ciężarowe, ustawione ukosem, z
zapalonymi reflektorami, tak że było bardzo widno. Po pogodnym dniu
nadchodziła bardzo zimna noc. Ja mając ubraną kurtkę, nie odczuwałem
tak bardzo zimna jak drudzy, którzy drżeli i szczękali zębami. Na trawę
lotniska osiadła rosa. Z biegiem czasu po tym marszu i staniu już parę
godzin, tak nogi bolały, że siadali lub klękali niejedni na tą mokrą trawę.
Ja bałem się o swoje zdrowie i nie chciałem na to mokre siadać, ale gdy
już mnie nogi tak bardzo bolały, że nie mogłem wytrzymać, wtedy
zdjąłem kurtkę, rozłożyłem na ziemię i na niej usiadłem. Obok mnie stał
jeden znajomy Żyd, który miał niedaleko naszego mieszkania sklepik
pasmanteryjny. Prosił on mnie teraz żeby mógł się na jednym rogu kurtki
przysiąść, na co się zgodziłem. Od rana, gdy jadłem śniadanie w domu,
nic w ustach nie miałem, a i drudzy też, więc głód dawał się nam dotkliwie
we znaki.

Głodni, zziębnięci, po nieprzespanej nocy nareszcie doczekaliśmy się
rana. Wtedy znowu wezwali nas, aby ustawić się w szereg do wymarszu.
Odmaszerowaliśmy w kierunku Wejherowa. Po drodze z Gdyni
widzieliśmy na całej trasie porozbijane pojazdy, czołgi, tory kolejowe, w
niektórych miejscach szyny sterczące do góry, popalone i zburzone
domy. Dopiero naocznie widzieliśmy skutki działań wojennych, te
ogromne zniszczenia i mogliśmy wyobrazić sobie jak ciężkie i zażarte tu
były walki. Obstawa nasza składała się już z innych ludzi. Mówiono wśród
naszych, że to gdańscy hitlerowcy. Przechodząc przez Redę, kobiety
wychodziły z zabudowań i niejedne popłakiwały nad naszym losem. Jedna
zapytała się czy byśmy coś chcieli, jeden z drugiego rzędu powiedział:
Pić. Wtedy kobieta wskoczyła do domu i zaraz wychodząc niosła kubek z
kawą lub wodą. Ale gdy zbliżała się do naszej kolumny, to Niemiec
wrzasnął po niemiecku: Precz!!! Kobieta musiała się zaraz cofnąć, i
zapłakała nad nami. I tak niesamowicie głodni doszliśmy do Wejherowa.
Tam wprowadzono nas na dziedziniec więzienia, zamykając za nami
bramę. Nasi „opiekunowie” poszli do budynku więziennego. Gdyśmy tak
stali z 20 minut, wtedy wystawiono kilka wiader z kawą i kubkami
nabierano kawę. Każda czwórka dostała jeden kubek, a chętnie by to
jeden wypił. Do tej kawy każdy dostał kromkę suchego chleba. Było tego
jakby z dzisiejszego bochenka kilowego ukroił 2 cienkie kawałki. To
trochę chleba było w dwóch lub trzech minutach zjedzone i kawą popite. A
jak głodni byliśmy tak i pozostaliśmy nadal. Postaliśmy tak jeszcze z 20
minut, aż nasi oprawcy się dobrze najedli, wtedy wyruszyliśmy w dalszą
drogę.

Droga nasza wiodła dalej ku granicy niemieckiej. Gdyśmy ją przekraczali,
to odczuwaliśmy od razu gwałtowną zmianę nastrojów ludności. Po stronie
polskiej widzieliśmy współczucie dla nas i nie jedną łzę w oku. Teraz tylko
nienawistne spojrzenia i wypowiedziane pod naszym
adresem: „Cywilbande”. Dzieciarnia szukała kamieni i rzucali w naszą
stronę. Odczuwaliśmy teraz skutki wszczepiania przez hitleryzm w
społeczeństwo niemieckie nienawiści do Polaków.


Niedaleko za granicą w pobliżu zabudowań przy szosie były poustawiane
stoły, i z daleka widzieliśmy jak przy nich krzątały się kobiety. Na stołach
widać było jedzenie. Jak podeszliśmy bliżej to stwierdziliśmy, że to były
przygotowane kanapki z kiełbasą i kakao, ale nie dla nas, myśmy się
nawet nie zatrzymali. Tylko żołnierze z naszej eskorty brali jedną lub
dwie kanapki, popili kakao w marszu i szliśmy dalej, a nam głód żołądek
ściskał. Tak szliśmy dalej i dalej aż nareszcie doszliśmy do stacji
kolejowej Bożepole Wielkie, gdzie się zatrzymaliśmy.


Po paru minutach podeszliśmy do stojących opodal krytych wagonów
towarowych i kazano nam do nich wsiąść. Upchano nami pełen wagon
tak, że jeden stał obok drugiego. Nie było mowy ażeby mógł ktoś usiąść,
a tym bardziej położyć się. Tak pozapełniali naszymi ludźmi następne
wagony. Drzwi wagonów pozamykali, luki też były zamknięte. Czuliśmy
się jak dzikie zwierzęta w klatkach. Mieliśmy od nich dużo gorzej, bo
dzikie zwierzęta mają trochę swobody poruszania się, a my nie mieliśmy.
Nawet świnie przesyłane na rzeź mają w wagonie więcej miejsca. Z nami
okupant się nie liczył byliśmy ludźmi wyjętymi z pod prawa. Tak staliśmy
w tych wagonach zamknięci, kilka godzin. Nadeszła noc. Wreszcie
doczepiono do wagonów parowóz i po chwili pociąg z nami odjechał w
nieznane. Tak w ciemności, okropnie głodni i zmęczeni jechaliśmy w „siną
dal”, tylko słuchać było stukot kół wagonu o złącza szyn. Czasem pociąg
stanął, przetaczał nasze wagony na inne tory i znów jechał. Wreszcie nad
ranem zatrzymał się na jakiejś stacji na dobre. Czekaliśmy do rana, aż
się dobrze rozwidni. Wtedy otwarto wagony i kazano nam wysiadać.


Uszeregowano nas znowu w kolumnę i poszliśmy znowu dalej. Kilku
starszych z naszych ludzi już tak było wycieńczonych i niektórzy mieli
pięty obolałe, że dalej już nie mogli iść. Inni trochę sprawniejsi musieli
takich brać pod rękę i pomagać w dalszej drodze. Tak zaszliśmy do
koszar wojskowych. Miejscowość ta nazywała się Gross Born. Tam się
zatrzymaliśmy. Może po godzinie dano nam jeść, w blaszane miseczki
nalewano zupę z kapusty. Były to duże kawałki zaparzonej kapusty i
trochę w niej ziemniaków, zupełnie jałowa, wstrętna lura. Ale każdy był
tak okropnie głodny, żeby jeszcze gorsze dali do zjedzenia, to też by
wszyscy jedli. Na dodatek zabrakło dla nas łyżek. Ja na szczęście miałem
w kieszeni spodni klamrę do spięcia nogawki spodni, do jazdy rowerem.
Tą klamrą sobie przygarniałem kawałki kapusty i ziemniaków. Trochę
głód zaspokoiliśmy. Wpuszczono nas do stajni po koniach. Nareszcie było
tyle miejsca, że mogliśmy się położyć i bardzo obolałe i opuchnięte nogi
mogły odpocząć. To nic, że na końskim gnoju, że smród, aby tylko trochę
suchszego barłogu, na min położyć się i odpocząć. Tam też zostaliśmy na
noc.

Następnego dnia znowu zbiórka i wymarsz dalej, ale to już nie było tak
daleko. Już z oddali zobaczyliśmy baraki drewniane, naokoło ogrodzone
podwójnym płotem z drutu kolczastego. Na każdym rogu wieżyczka z
wartownikami i karabinem maszynowym. Podeszliśmy do bramy, na
której witał nas „Konzentration lager”, więc wiedzieliśmy gdzie teraz
będzie nasz dom, nasze mieszkanie. Na dole przed obozem mały
przystanek kolejowy „Westphalenhohof”. Jak weszliśmy na teren obozu to
podprowadzono nas pod budynek administracyjny i wpuszczając po paru
do środka, spisywali nasze personalia. Po spisaniu, rozdzielono nas na
baraki. I tak rozpoczęliśmy życie w obozie koncentracyjnym.
ziutek flix 
   

Aktywny Forumowicz


Dołączył: Nie Paź 01, 2006 22:00
Posty: 269
Skąd: Grabówek

PostWysłany: Wto Mar 25, 2008 22:10    Temat postu: Re: Pamiętniki dawnych mieszkańców Grabówka

czyta się to świetnie, jak zamieścisz następne fragmenty na pewno spotka
się to z dużym zainteresowaniem
jubel53 
   

VIP


Wiek: 70
Dołączył: Pią Lut 08, 2008 21:06
Posty: 1176
Skąd: Pierwoszyno

PostWysłany: Czw Mar 27, 2008 0:17    Temat postu: Re: Pamiętniki dawnych mieszkańców Grabówka

W rozdziale 7-mym ojciec wspomina czas przebyty w obozie-poczytajcie.

Rozdział 7
Obozowe życie

Jak zrobili zbiórkę, to na obiad była znowu niedogotowana kapusta jak za
pierwszym razem. W późniejszych dniach to też się tak przeplatało: albo
kasza, albo kapusta z ziemniakami, bardzo mało okraszona. Zdarzało się
czasem, że się dostawało w zupie dużą kość wołowiny czy od konia. Tego
nikt sobie nie życzył, bo mięsa na nim i tak nie było, a za to zupy było
mniej. W obozie, w innych barakach byli też żołnierze polscy wzięci do
niewoli. Najgorzej mieli nałogowi palacze tytoniu, bo nic nie dawali do
palenia, a każdy palacz musiał na własną rękę szukać sposobu zdobycia
tytoniu. Ja byłem i jestem do dziś niepalący.

Od następnego dnia rozpoczęła się praca obozowa. Było to albo
sprzątanie na terenie obozu, albo sprzątanie lub przenoszenie czegoś na
terenie koszar. Do tej pracy było bardzo dużo chętnych, bo na terenie
koszar można było znaleźć trochę niedopałków od papierosów. Czasem
jakiś niemiecki żołnierz rzucił pod nogi i całego papierosa. A zbierał
każdy, palący czy niepalący. Za gromadkę tytoniu można było dostać
kawałek chleba albo parę fenigów. Raz dostałem ręcznik od jednego
żołnierza polskiego za trochę tytoniu. Miałem się więc czym wytrzeć po
myciu, bo obozowego ręcznika nikomu nie dawali.

Na drugi dzień po przybyciu do obozu zrobili zbiórkę. Z jednej strony
szeregu i z drugiej stał jeden z wiadrem z białą farbą i pędzlem na
spodniach od góry do dołu zrobił pas, a na rękawie trzy okrągłe stemple.
Tak nas oznaczali, aby utrudnić ewentualną ucieczkę. Było mi żal mojego
jeszcze dobrego ubrania. Następnego dnia na zbiórce, jeden oficer
niemiecki powiedział żeby wszyscy żydzi wystąpili z szeregu. Wystąpiło
paru żydów, między innymi i mój znajomy. Ten oficer tak mu wsadził
palec pod brodę i pchając do góry mówił: To ty jesteś żydem!? To my
sobie jeszcze pogadamy! Żydów od nas odłączono i nie wiem co się z
nimi stało. Ja już ich więcej nie widziałem.

Najgorszą robotą było jak się zostało przydzielonym do
tzw. „Holzkomando”. Przy obozie był dość duży plac, na ten plac trzeba
było nosić drzewo: deski lub kantówki z wagonów, którymi ta tarcica
przychodziła z polskich stacji, z polskich tartaków. Trzeba było cały dzień
chodzić i ciężko dźwigać na ramieniu deski. A codziennie było kilka
wagonów. Wieczorem to już tak się było, że jak wróciło się do swego
baraku, to każdy rzucał się na swoje miejsce, na to trochę luźnej słomy
na podłodze i odpoczywał. W czasie pracy to się słyszało od wachtmana
(tak myśmy go nazywali) tylko poganianie: Los, los

Po jakichś 10 dniach pobytu w obozie, na zbiórce powiedziano nam, że
możemy pisać do swych rodzin i że mogą się starać o nasze zwolnienie z
obozu. Jak dwóch Niemców w miejscu zamieszkania wyda opinię, że
myśmy im nie robili przed wojną żadnej krzywdy, to będziemy mogli być
zwolnieni. Dodało to nam trochę nadziei na przetrwanie i zobaczenie
swych rodzin. Każdy starał się jak mógł o papier, kopertę i znaczek, aby
pisać do domu. Powoli też i z domu zaczęły nadchodzić listy. Wieczorem
po pracy zawsze wywoływano nadeszłe listy, każdy z uwagą czekał i
słuchał czy też dla niego jest list, ale tych szczęśliwych było niewielu.


A ludzie chodzili głodni i wycieńczeni. Powoli zaczęły rozmnażać się wszy i
pchły, pod koszulą urządzały sobie wędrówki te gryzonie. Od czasu do
czasu zarządzano odwszawianie. Cała odzież i bielizna szła do komory do
gazowania, a my do kąpieli. Na dłużej to nie pomagało, tylko bielizna
pożółkła od gazowania, bo w tym barłogu na którym musieliśmy leżeć też
tego robactwa było pełno.

W październiku zaczęli przyjeżdżać pod obóz gospodarze z większych
gospodarstw, po ludzi do wykopków ziemniaków. Tak to każdy chętnie
jechał, bo jak gospodarz zabrał ludzi samochodem lub traktorem z
przyczepą, to odwiózł aż wieczorem. Każdy się cieszył na to, że będzie
obiad jadł u gospodarza, a to znaczyło, że będzie się mógł najeść do syta.
A u niejednego czasami i kawałek mięsa w obiedzie się dostało.

Raz maszerowaliśmy do pracy w koszarach, i jeden z naszych zauważył,
że przy drodze leży gromadka wyrzuconego, starego chleba, połówki,
ćwiartki od bochenka, ale musiał już dłużej leżeć, bo wszystko było
pokryte grubą warstwą pleśni. Każdy kto szedł z tej strony to rzucał się
na gromadę spleśniałego chleba, potem wycierał pleśń ile się dało i z
apetytem zjadał ten spleśniały chleb. Wachtman odganiał mówiąc, że to
trucizna. Ale głód był silniejszy niż strach przed chorobą czy trucizną. Ja
też złapałem dwa kawałek i jeden dałem koledze z przeciwnej strony
szeregu, a drugi z apetytem zjadłem i dzięki Bogu nie zachorowałem.


Dni stawały się coraz zimniejsze, a nocami to i przymrozki bywały.
Ludziom ubrania zaczęły się drzeć i gołe nogi wyglądały przez spodnie,
wszyscy marzli i drżeli z zimna. Było to na końcu października i początku
listopada. Wtedy nareszcie wydali z magazynu mundurowe spodnie,
marynarki i płaszcze po wojsku polskim tym, co swoje mieli już bardzo
zniszczone. Ja też dostałem i było mi wtedy dużo cieplej. Wśród
wachtmanów był jeden pochodzenia polskiego, umiał dobrze po polsku.
Nazywał się Kaczmarek, krzyczał na nas też, jak inni na niego patrzyli,
ale to był dobry człowiek. Raz, gdy sobie popił, to mówił do nas
tak: „Chłopcy, głowy do góry, jeszcze Polska nie zginęła, póki my
żyjemy.” Wypowiedź ta bardzo nas ucieszyła.

Dostałem wreszcie i ja list od żony, pisała, że są z synkiem zdrowi i że
będą szukać za Niemcami, którzy podpisaliby się pod tym podaniem o
moje zwolnienie. Miałem więc coraz większą nadzieję, że będę z obozu
zwolniony. Wtedy to naprawdę zaczęli wywoływać pierwszych do
zgłoszenia się w kancelarii celem zwolnienia. Dni i tygodnie mijały jedne
za drugimi. Wreszcie przy końcu grudnia usłyszałem wywołane i moje
nazwisko. Niewysłowiona radość wstąpiła we mnie, że wreszcie i ja
opuszczę ten obóz i pojadę do domu. Poszedłem więc do biura i razem z
innymi kilkoma towarzyszami niedoli. Tam pyta się mnie o nazwisko.
Mówię: „Belka.” Poszukał w papierach i pyta: „Aus Graban?”, ja
mówię: „Ja wohl.” Wtedy przygotowano dla mnie bilet na przejazd,
zwolnienie z lagru i przykazano żebym po przyjeździe do „Gotenhafen”
(Gdyni) poszedł się zgłosić na policję. Tam będę się musiał co drugi dzień
zgłaszać. Potem mam się zgłosić w „Arbeitsamcie” (Urząd Zatrudnienia) i
wydano mi te wszystkie dokumenty. Gdy wyszedłem, nie umiem
wypowiedzieć jaki ja czułem się wtedy szczęśliwy, choć głodny i
wycieńczony. Poszedłem do baraku się ze znajomymi pożegnać.
Zazdrościli mnie wszyscy, że odjeżdżam do domu, a ja już za godzinę
miałem pociąg. Gdy przekroczyłem bramę obozu okazując dokumenty
zwolnienia, to głęboko odetchnąłem i pomyślałem, że chyba nigdy tu nie
powrócę. Wreszcie nadjechał pociąg na przystanek Westphalenhof. Ja
wsiadłem, ze mną paru innych i pojechałem do Szczecinka. Tam była
przesiadka, i dalej do Lęborka. A z Lęborka to już prosto do Gdyni.

Gdy wysiadłem w Gdyni, wyszedłem na ulicę Morską i maszeruję ochoczo
na Grabówek. Idąc patrzę jak tu wygląda. Większość sklepów miało
pozabijane deskami lub dyktami wystawy okien. Wreszcie doszedłem do
domu. Co to była za radość, uściski i pocałunki z żoną i synkiem. Żona
zaparzyła kawy, postawiła chleb i masło, każąc jeść. A głodny byłem
porządnie. Jadłem kawałek za kawałkiem, aż zjadłem cały bochenek
razowego chleba, żona tylko bała się, że tak dużo od razu, może mnie
zaszkodzić. Mnie jednak nic nie było. Tymczasem żona zagrzała kocioł
wody, ja po dokładnym wymyciu się w kąpieli i czystej bielizny poszedłem
szczęśliwy i zadowolony do łóżka. Żona zaczęła prać i wygotowywać moją
brudną i zawszoną bieliznę. Spałem długo i smacznie, po tylu przejściach
w ostatnim czasie, i po wyczerpującej podróży z obozu do Gdyni.

_________________
jubel53 
   

VIP


Wiek: 70
Dołączył: Pią Lut 08, 2008 21:06
Posty: 1176
Skąd: Pierwoszyno

PostWysłany: Czw Mar 27, 2008 22:06    Temat postu: Re: Pamiętniki dawnych mieszkańców Grabówka

Publikuję oryginalny dokument zwolnienia z obozu i bilet na przejazd do Gdyni Grabówka (Gotenhafen-Grabau)


Obóz wojna.jpg

Obóz wojna.jpg



_________________
jubel53 
   

VIP


Wiek: 70
Dołączył: Pią Lut 08, 2008 21:06
Posty: 1176
Skąd: Pierwoszyno

PostWysłany: Nie Mar 30, 2008 21:38    Temat postu: Re: Pamiętniki dawnych mieszkańców Grabówka

Witamy nowego użytkownika forum jm51. Po takich namowach jak niżej nie pozostaje mi nic innego jak zamieścić następny rozdział wspomnień ojca. O wydaniu wersji książkowej pomyślimy z braćmi.

Cytuję jm51
Jubel53, namawiam dalej do wydania wspomnien Twojego ojca w formie ksiazkowej. Zazdroszcze Ci ze jestes dumny ze swego taty. Ja jestem slazakiem i z wielkim szacunkiem odnosze sie do ludzi kochajacych swoja ojczyzne. Jurek, zrozumiesz mnie bo 16 lat spedzilem w pracy w niemczech. Po tych latach przekonalem sie ze dalej jestesmy klasa 2. Zostalem wykorzystany i oszukany. To mrzonki ze kiedys bedziemy blisko na dobre i zle. To jest niemozliwe. Wlaczylem sie w Wasza wymiane jako intruz ze slaska ale bardzo podoba mi sie Wasza inicjatywa. Pozwolcie ze od czasu do czasu, wlacze sie i mam nadzieje ze bedzie to cos sensownego.

_________________
jubel53 
   

VIP


Wiek: 70
Dołączył: Pią Lut 08, 2008 21:06
Posty: 1176
Skąd: Pierwoszyno

PostWysłany: Nie Mar 30, 2008 21:47    Temat postu: Re: Pamiętniki dawnych mieszkańców Grabówka

Rozdział 8
Lata okupacji

Najbardziej zawdzięczać mogę moje stosunkowo szybkie zwolnienie z
obozu koncentracyjnego siostrze mej żony: Annie Draszanowskiej, gdyż
umiała ona mówić po niemiecku i znała jednego Niemca, który jej to
pismo podpisał i wskazał drugiego, do którego miała się zwrócić o
podpisanie. Żona moja nie znała żadnego Niemca, ani nie umiała po
niemiecku. Tak dzięki szwagierce wróciłem do domu.

Drugiego dnia po powrocie do domu udałem się na policję. I odtąd
musiałem się co drugi dzień na policji zgłaszać, ale po miesiącu to już
tylko raz w tygodniu. W końcu całkowicie zwolnili nas Polaków od
meldowania się na policji. Gdy poszedłem do Urzędu Zatrudnienia, to
dostałem skierowanie do pracy przy odśnieżaniu ulic. A zima 1939/40
była bardzo mroźna i śniegu było dużo. Za pracę otrzymywałem 15
marek tygodniowo. Inni Polacy, którzy nie mieli żadnego zawodu
dostawali 10 marek, ja jako czeladnik koszykarski miałem stawkę
rzemieślnika. Odbieraliśmy bardzo skąpe przydziały żywności na kartki.
Szczególnie mało było tłuszczu i mięsa. Niemcy dostawali dużo większe
racje.

Na wiosnę zaczęli Polaków urodzonych w centralnej lub wschodniej Polsce
wywozić z Gdyni do tak zwanej „Generalnej Guberni”, Pomorze,
poznańskie i Śląsk przyłączyli do Niemiec. Nas miejscowych tu
urodzonych na terenach, które przed 1 wojną światową należały do
Niemiec zaczęli agitować i namawiać, abyśmy przyjęli trzecią grupę
niemiecką, to się nazywało „eingedeutsch”. Niektórzy z Polaków bardziej
słabi patriotycznie albo ci, którzy chcieli lepiej żyć, nie mogąc z tych
głodowych racji żywnościowych wyżyć, to ulegali agitacji niemieckiej i
przyjmowali tą trzecią grupę. Wtedy otrzymywali kartki żywnościowe jak
wszyscy Niemcy. Ale Niemcom głównie chodziło o młodych mężczyzn. Bo
ci niedługo po podpisaniu tej „volkslisty” cieszyli się swobodą. Niemcy
powoływali ich do jednostek, a i niedługo po tym, kierowani byli na front i
musieli walczyć i ginąć dla „Führera i nowego Vaterlandu”. Mnie nigdy ani
przez chwilę nie przyszło na myśl, aby podpisać trzecią grupę. Dla mnie
to było równoznaczne jak by się zdradziło swoją Ojczyznę, wypierając się
polskości.

Żona moja umiała szyć. Szyła więc w większości za kartki żywnościowe,
aby żyć i jakoś przetrwać. Jeszcze na początku kwietnia kuliśmy lód w
rynsztokach ulic, tak się ta zima przeciągała. Dopiero w połowie kwietnia
kończyliśmy tą robotę. Wtedy mnie Urząd Zatrudnienia skierował do
pracy do firmy „Karl Metzger” jako robotnika ziemnego. Firma ta
wykonywała prace przy budowie ulic i wznoszeniu różnych budowli na
terenie portu Marynarki Wojennej, a później w Babich Dołach, przy
budowie potężnych budynków na magazynowanie różnej amunicji i
pocisków. Bunkry te były później przysypane kilkumetrową warstwą
ziemi. Następnie budowaliśmy szosę z Oksywia do Babich Dołów. I tak w
ciężkiej pracy płynęły tygodnie i miesiące. Gdyby tak człowiek mógł się
jako tako odżywiać, to ta ciężka praca nie byłaby tak wyczerpująca,
byłem przecież od młodości zwyczajny do ciężkiej pracy fizycznej i
skromnego odżywiania się. Ale kartki, które okupant nam dawał były tak
skromniutkie, że można było z ledwością wegetować. W początkowym
okresie okupacji to od czasu do czasu wyjechałem na wieś do rodziców
lub teściów, którzy posiadali gospodarstwa rolne, więc się coś niecoś
przywiozło jedzenia do swego domu, aby żyć i przetrwać czas okupacji.

Pan Borkowski w Starogardzie, u którego pracowałem przed ożenkiem
jako czeladnik koszykarski przyjął teraz trzecią grupę, aby utrzymać swój
warsztat i sklep. W roku 1943 wiedząc, że ja pracuję jako robotnik, a on
mając dużo pracy w swym warsztacie, zaczął czynić starania u władz
niemieckich o zwolnienie mnie z pracy w Gdyni i przeniesienie mnie jako
fachowca w koszykarstwie, do jego warsztatu. W końcu to mu się udało.
Jednego majowego dnia zostałem wezwany do „Arbietsamtu” i tam
dostałem skierowanie do warsztatu Borkowskiego w Starogardzie. Z tej
zmiany pracy się bardzo ucieszyłem, gdyż teraz zacząłem pracować
wśród swoich. Nikt nam w warsztacie nie zakazywał mówienia po polsku.
Praca była dużo lżejsza, pod dachem, w pomieszczeniu w zimie
ogrzewanym, więc byłem z niej bardzo zadowolony, a i zarobki miałem
większe bo pracowałem w akordzie. Zawsze na niedzielę jechałem do
swego domu w Gdyni.

W czerwcu 1943 urodził się mój drugi syn, który otrzymał imię po ojcu -
Józef. Teraz jeszcze więcej tęskniłem za domem. Myślami wciąż byłem
przy żonie i swoich dwóch synkach i wyczekiwałem, aby jak najprędzej
była już sobota, żebym mógł już jechać do domu.

Tak nic szczególnego się nie działo aż do jesieni 1944 roku, gdy przed
uderzeniem potężnej armii radzieckiej Niemcy dostawali potężne lanie
ponosząc dotkliwe straty. A zaczęło się pod Stalingradem, kiedy cała
armia marszałka Paulusa została rozbita, a sam Paulus i jego żołnierze
dostali się do niewoli. Po tej klęsce niemieckiego Wermachtu wojska
niemieckie zmuszone były do ciągłego odwrotu i coraz to większe połaci
kraju radzieckiego zostały wyzwolone z pod hitlerowskiej okupacji. W
Związku Radzieckim sformowano też Armię Polską, która też w
późniejszych walkach wsławiła się walecznością w słusznej walce z
wrogiem o wyzwolenie naszej Ojczyzny. A nam Polakom serce rosło i
nadzieja, że zbliża się powoli koniec panowania władz okupacyjnych.

Władze niemieckie chcąc przyjść z pomocą swej armii, zmusili wszystkich,
kogo się tylko dało do kopania rowów strzeleckich i innych stanowisk
wojskowych. W tym celu zostałem wezwany do stawienia się na zbiórkę
na dworcu i następnie wyjazd w brygadzie roboczej. Zawieziono nas
niedaleko Wąbrzeżna, wysiedliśmy na stacji Płużnica i niedaleko na
majątku w dużej stodole zrobiona dla nas miejsce postoju. Codziennie
dawano nam łopaty i na okolicznych wzgórzach kazano nam pod
kierunkiem wojskowych kopać rowy strzeleckie oraz stanowiska pod
karabiny maszynowe i armatnie. Ale co to była za robota, każdy kręcił się
jak przysłowiowa mucha w smole, aby tylko jak najmniej zrobić i aby
tylko dzień zleciał. Jedzenie było jakie takie, nie za dobre, ale dużo lepsze
niż w obozie koncentracyjnym. Samopoczucie nasze stawało się coraz
lepsze, bo i wiadomości nadchodziły coraz radośniejsze. Bo
podsłuchiwaliśmy jak nasi „opiekunowie” słuchali radia. Najbardziej nas
cieszyło jak „Oberkomando” podawało o zwycięskim cofnięciu się od
nieprzyjaciela celem skrócenia frontu. Takich zwycięskich operacji
życzyliśmy Niemcom jak najwięcej. Później przewieziono nas kilka stacji
dalej, aby tam kopać rowy, Zbliżała się Gwiazdka, a wiadomości z frontu
coraz to lepsze. Już teraz wiedzieliśmy, że nadchodzi jutrzenka wolności,
jest to już tylko kwestia czasu, a klęska znienawidzonego wroga będzie
faktem dokonanym. Na tą myśl niewymownie się cieszyliśmy. Choć wszy
nas zaczęły gryźć, bo bielizna bez zmiany, a tej co mieliśmy na sobie nie
było gdzie wyprać. Na słomianym barłogu leżało się i spało. Dwa razy
zawieziono nas do Chełmży celem odwszawienia, ale to na długo nie
pomagało, za dwa, trzy dni już znowu się miało wszy. Około 10 stycznia
1945 roku na drogach i szosach panował ożywiony ruch wojsk
niemieckich, samochody, uzbrojenie i inne pojazdy, wszystko to
przesuwało się w kierunku Grudziądza, do którego było około 7
kilometrów. Wreszcie 18 stycznia, gdy Warszawa i Łódź zostały
wyzwolone, rowy, które kopaliśmy zajmowali pospiesznie wojska
niemieckie.

Nas Niemcy opuścili i każdy mógł robić co chce i iść gdzie chce. Był to
początek końca niemieckiego panowania na naszych ziemiach. Ja
poszukałem dwie deski, na jednym końcu je okrągło zaciosałem i
przybiłem z boku do mojej wiklinowej walizki, którą sam sobie zrobiłem i
miałem w niej swoją osobistą bieliznę. Przywiązawszy sznurek do walizki,
udałem się w drogę wraz z innymi, ciągnąc za sobą walizkę, jakby na
sankach po śniegu. Szliśmy w kierunku Grudziądza, bo tam
spodziewaliśmy się dostać na jakiś pociąg, aby dalej jechać do swoich
rodzin. Gdyśmy już byli na przedmieściu Grudziądza to mieszkańcy
tamtejsi mówili nam, że wojsko łapie Polaków i kierują znów gdzieś do
kopania rowów. Wtedy my rozdzieliliśmy się na drobne grupki i bocznymi
ulicami staraliśmy się dotrzeć do dworca kolejowego, co nam się wreszcie
udało. Ja podszedłem do okienka kasy biletowej i chciałem kupić bilet do
Gdyni. A panienka z drugiej strony okienka powiedziała, że biletów już nie
sprzedaje, bo nie wiadomo czy w ogóle już będzie jakiś pociąg. Mnie
mówiła, że jak będzie jakiś pociąg to mam jechać bez biletu. Jedni chcieli
iść przez Wisłę, bo miała być zamarznięta i dalej do Laskowic, bo tam
spodziewali się łatwiej dostać do pociągu, ale drudzy odradzali, mówiąc,
że wojsko nie przepuści przez Wisłę.

Ja tak chodząc w pobliżu dworca, zauważyłem pociąg złożony częściowo z
wagonów towarowych, a częściowo z osobowych i kręcących się koło
niego kolejarzy. Zapytałem się ich czy ten pociąg pojedzie w kierunku
Tczewa, na ich twierdzącą odpowiedź, ucieszyłem się, że może się uda
zabrać z nimi i pojechać w kierunku Gdyni. Tak szedłem obok pociągu i
patrzyłem, gdzie by wejść, aby jechać dalej. Był akurat wagon osobowy
starego typu, z wejściem od szczytu wagonu. Wchodzę więc po stopniach
i otwieram drzwi, aby zobaczyć co tam jest w środku. A w wagonie było
pełno dygnitarzy w mundurach S.S. i S.A. z żonami i dziećmi oraz
bagażami. Byli to Niemcy ewakuowani z centrum Polski jadący
do „Vaterlandu”. Jeden z nich, gdy mnie zauważył w drzwiach wagonu,
jak nie wrzaśnie na mnie: „Raus!!!” Ja pospiesznie zamknąłem drzwi i
zszedłem na dół, szybko się oddalając od tego wagonu, w duchu życząc
tym hitlerowcom połamania karków w drodze do „Vaterlandu”. Spotkałem
wagon towarowy, który miał na szczycie budkę hamulcową dosyć wysoko
położoną. Wchodzę więc do góry po stopniach ze swą walizką i zaglądam
czy budka jest pusta. Na szczęście w budzie nie było nikogo, więc
usadowiłem się w niej zamykając drzwi. Ale niedługo przyszedł do mnie
jeden taki jak ja - potrzebujący. Ulokował się też obok i przyciskając się
jeden do drugiego, aby było cieplej, siedzieliśmy cicho, aby nas tam nie
odkryto i nie wyrzucono. Ciasno było, to fakt, ale to i dobrze, bo było
cieplej i tak bardzo nie marzliśmy.

Zrobiło się ciemno. Może po jakiejś godzinie pociąg ruszył, my
zadowoleni, że wreszcie jedziemy. I tak pociąg powoli jechał przez
Laskowice, Smętowo, wreszcie zajechał do Zajączkowa Tczewskiego.
Wtedy wysiedliśmy z pociągu i poszliśmy na dworzec w Tczewie. Tu kasy
biletowe były czynne i pociągi osobowe odchodziły, tylko że bardzo
przepełnione. Kupiłem więc bilet do Gdyni i czekałem za pociągiem. Po
jakichś 20 minutach pociąg nadjechał. Ale był okropnie przepełniony.
Mało kto z pociągu wysiadał, a wsiadających było bardzo dużo. Ale po
dłuższym wpychaniu się, zdołałem się wepchnąć do wagonu. Najbardziej
przy wsiadaniu przeszkadzała mi moja walizka. Za chwilę pociąg ruszył.
Choć niesamowicie sprasowani, ale jechaliśmy. Za dobrą godzinę byłem
już w Gdyni i niedługo po tym byłem w domu, znowu z żoną i dziećmi
razem.

Ale z czegoś trzeba żyć, zapasów żywności, ani gotówki nie mieliśmy.
Trzeba więc było iść do pracy, aby było z czego żyć. Niemcy skierowali
mnie znowu do pracy przy kopaniu rowów strzeleckich, ale to już na
terenie Gdyni, na końcu Demptowa, a był to początek lutego 1945 roku.

_________________
karakum 
   

VIP


Wiek: 72
Dołączył: Wto Paź 17, 2006 20:24
Posty: 856
Skąd: Poznania

PostWysłany: Nie Kwi 06, 2008 12:03    Temat postu: Pamiętniki

Czekamy co jest panie Jubel ojciec by sie gniewał temat jest zarezerwowany a ciąg dalszy ustał nie licz na innych teraz młodzi wstydzą się swych rodziów i nikt nic nie napisze wszystko robilismy żle oni robią lepiej.
jubel53 
   

VIP


Wiek: 70
Dołączył: Pią Lut 08, 2008 21:06
Posty: 1176
Skąd: Pierwoszyno

PostWysłany: Śro Kwi 09, 2008 22:17    Temat postu: Re: Pamiętniki dawnych mieszkańców Grabówka

W rozdziale 9-tym ojciec opisuje ostatnie dni okupacji.Przypominam , że są to wspomienia mojego ojca spisane w zeszycie 100-kartkowym krótko przed śmiercią ,potem przepisane w wersji elektronicznej przez mojego syna -które właśnie publikujemy.

Rozdział 9
Wolność tuż tuż

Codziennie armia radziecka razem z polskim wojskiem wyzwalała nowe
miasta i wioski polskie z pod okupacji hitlerowskiej. Wyzwolenie Gdyni
było już kwestią niedługiego czasu. Wszyscy Polacy chodzili weseli i
pewni, że wyzwolenie nasze już jest bliskie. Ważniejsi urzędnicy
pospiesznie ładowali swoje walizy i wyjeżdżali do Rzeszy, bojąc się, aby
front im nie odciął drogi do „Vaterlandu”. Kopaliśmy w Demptowie około 2
tygodnie. Wtedy to front zbliżył się pod samą Gdynię i nas z Demptowa
wycofano, bo tam stanowiska zajmowały już hitlerowskie wojska. Nas
skierowano na Grabówek do kopania rowu przeciwczołgowego. Ja miałem
do miejsca kopania około 400m z domu. Więc zupełnie blisko. Kopaliśmy
przy ulicy Kalksztajnów.


W tym to czasie miałem sen, który utkwił w mej świadomości tak
głęboko, że zapamiętałem go na całe życie. Otóż śniło mi się, że
mieszkaliśmy w śródmieściu Gdyni i była okupacja, tak jak i rzeczywiście
była. Naraz patrzę przez okno, bo słychać było nadlatujący samolot,
patrzę i oczom swym nie wierzę, leci samolot i ma nad swoim korpusem
powiewającą flagę biało-czerwoną. Samolot krążył dookoła śródmieścia.
Ludność ogarnął szał radości, że po tylu latach niewoli i jarzma
hitlerowskiego nad Gdynią ukazał się polski samolot. Żeby pilotom
samolotu pokazać, że tu mieszkają Polacy, zaczęli przewieszać przez
okna pierzyny: przez jedną połowę pierzynę z białą powłoką, a przez
drugą połowę bez powłoki, że było widać czerwony inlet. Ale z oddali to
miało wyglądać jak biało-czerwone godło narodowe. Ludzie spodziewali
się represji ze strony okupanta za tę manifestację swoich uczuć
narodowych, ale mimo wszystko wystawiali na pokaz znak narodowy. Po
przebudzeniu się, musiałem sobie uzmysłowić, że jeszcze nie teraz, że
jeszcze trochę musimy poczekać na swój wolny narodowy byt.

Wszyscy Polacy zdawaliśmy sobie sprawę, że jest to kwestia dnia,
najwyżej paru tygodni, a okupant na zawsze będzie z naszych ziem
przepędzony. A i Niemcy zdrowo myślący zdawali sobie sprawę, że
niedługo będą musieli stąd odejść. Przy naszej pracy kopania rowu
przeciwczołgowego, mieliśmy brygadzistę Niemca-cywila, który w marcu
widząc już co się święci, to już nas nie poganiał, tak żeśmy prawie nic nie
robili. Po drugie, co chwilę był alarm lotniczy, więc uciekaliśmy do
schronów. Ostrzał artyleryjski był coraz intensywniejszy, pociski tylko
świszcząc przelatywały nad nami, a myśmy wcale już nie chcieliśmy
wychodzić do pracy. Około 15 marca zapytaliśmy się naszego brygadzisty-
Niemca, gdzie jutro pójdziemy kopać, bośmy cały dzień prawie nic nie
robili, z powodu alarmów i obstrzału artylerii, a on nam odpowiedział, że
może na Syberie. Tak Niemcowi portki się trzęsły ze strachu. Od tego
dnia nikt już więcej do pracy przy kopaniu rowu nie przyszedł.

Pomiędzy barakami, gdzie mieszkałem, na miejscu zburzonego baraku,
zbudowaliśmy z podkładów kolejowych schron przeciwlotniczy. W tym
schronie to teraz większą część dnia i nocy przebywaliśmy. Mieliśmy tam
zbudowane dwie prycze do spania dla dzieci, jedna nad drugą. Dla
dorosłych była ławka do siedzenia. Było nas kilka rodzin, razem około
dziesięciu osób. Do mieszkania to tylko się szło, jak się coś potrzebowało,
albo kobiety chciały coś do zjedzenia ugotować. Najgorzej było z wodą,
bo w wodociągach wody nie było. A do jedynej pompy w naszej okolicy,
było ponad 300m. Połowa tej przestrzeni była bez zabudowań. Więc
trzeba się było pod murami skradać, bo pociski tylko świstały i
eksplodowały niedaleko. Przy pompie była znowu kolejka za wodą,
przerywana co jakiś czas uciekaniem do schronu. Po wodę to najwięcej
chodziłem ja, bo drudzy się bali. W jednej wodzie w miednicy, to musiała
umyć się cała rodzina, a reszta wody w wiaderku musiała być do
ugotowania kawy i jedzenia. W jedną noc od pocisku zapalił się barak
obok naszego schronu. Kilku nas mężczyzn wyskoczyło, chcąc gasić ogień
i ratować dobytek sąsiada, ale z krążącego samolotu zaczęto do nas
strzelać z broni pokładowej, zmuszeni więc byliśmy do powrotu do
schronu, a barak spłonął doszczętnie.

Wreszcie nadeszła noc z 27 na 28 marca. Nie było spokoju całą noc, taka
była strzelanina. Nam dorosłym zaczęły już puchnąć nogi, od ciągłego
stania lub siedzenia. Trwało tak już kilka dni, nikt się nie rozbierał, bo nie
było się gdzie położyć i choć trochę odpocząć. Nad ranem jak zaczęło się
rozwidniać, to zaczęła się taka strzelanina, że tylko drzwi od schrony
szarpało od wybuchów. Wtedy powiedzieliśmy sobie, że to już teraz chyba
jest ostatni bój o naszą dzielnicę Gdyni. Po tym huraganowym ogniu
artyleryjskim, momentalnie nastała cisza. Wyjrzałem ze schronu,
nadsłuchując, co teraz będzie i patrząc jakie straty powstały po tym
obstrzale. A z lasu ze wzgórz otaczających Grabówek, słychać było
głosy: „Hura, hura!” Ja wszedłem do schronu, podzielając się
wiadomością, że to już nadchodzą wojska radzieckie. Po Niemcach nie
było już ani śladu. W ciągu nocy ewakuowali się na Kępę Oksywską, gdzie
były dogodniejsze warunki do obrony. Siedząc tak cicho, upłynęła może
godzina lub dwie, a my baliśmy się wyjrzeć na zewnątrz. Czasami tylko
słychać było tupot nóg. Wtedy mówię, że trzeba wyjrzeć do góry ze
schronu i zobaczyć co się dzieje. A tu z góry uliczką dochodzi dwóch
żołnierzy radzieckich i wołają po rosyjsku: „Ręce do góry”. Ja podnosząc
ręce mówię, że my tu Polacy. Oni pytają się czy są tu „germańcy”. Ja
mówię, że nie, że tu są sami Polacy. Zajrzeli jeszcze do schronu czy
czasem jaki Niemiec nie siedzi i się ukrywa. Wiedząc, że to wszyscy
Polacy, poszli dalej.

Jaka ogromna radość wtedy zapanowała wśród nas, że nareszcie
jesteśmy wolni, że nareszcie musieli od nas odejść hitlerowcy okupanci i
ciemiężyciele. Ściskaliśmy się i całowaliśmy ze szczęścia. Teraz mogliśmy
spokojnie wyjść ze schronu do swego mieszkania. A mieszkanie moje
wyglądało żałośnie: jedna ściana od kuchni była przez pocisk rozwalona.
W pokoju pocisk wyrwał dziurę w dachu i suficie, że przejść by nią
można. Stół i łóżka pokaleczone odłamkami. Ale byliśmy szczęśliwi, że
wojna się kończy, a zniszczenia się szybko odbuduje.

_________________
jubel53 
   

VIP


Wiek: 70
Dołączył: Pią Lut 08, 2008 21:06
Posty: 1176
Skąd: Pierwoszyno

PostWysłany: Śro Kwi 09, 2008 22:56    Temat postu: Re: Pamiętniki dawnych mieszkańców Grabówka

Nie było moim zamiarem zająć całego tego tematu.Myślałem ,że również inni forumowicze będą zamieszczać jeżeli nie pamiętniki -to chociaż wspomienia (nie spisane) swoich ojców , dziadków , znajomych itd.(bo to przecież jest historia Grabówka) Ale jeżeli chcecie w jednym temacie tylko wspomień mojego ojca-to będę je zamieszczał . Myślę ,że po ostatnim rozdziale podyskutujemy.
_________________
jubel53 
   

VIP


Wiek: 70
Dołączył: Pią Lut 08, 2008 21:06
Posty: 1176
Skąd: Pierwoszyno

PostWysłany: Nie Kwi 13, 2008 22:46    Temat postu: Re: Pamiętniki dawnych mieszkańców Grabówka

Rozdział 10

Wyzwolenie i ewakuacja

Gdy wyszedłem na ulicę Morską, zobaczyłem obraz zniszczenia. Między
ulicą a domami leżały trupy czterech mężczyzn cywilów. Na ulicy pełno
było grubych konarów drzew, leżały lub zwisały druty telefoniczne lub
energetyczne na jezdni, tak że ulica była nieprzejezdna. Niedaleko
naszego schronu leżał zabity żołnierz niemiecki. Na ulicy Komandorskiej
leżało kilka koni zabitych. Ja, gdy się tam zbliżałem, to zaraz przez
żołnierza radzieckiego zaangażowany do obciągnięcia skóry z konia. Tak
samo i inni mężczyźni, kto nadszedł, to dostawał nóż i ściągać z konia
skórę. Gdy konie były już bez skóry, to następni mężczyźni musieli kopać
doły i konie zakopać. Po południu chciałem zobaczyć, jak wygląda w
śródmieściu. Wyszedłem więc z domu w kierunku śródmieścia. Ale nie
uszedłem, ani kilometra drogi, a wtedy przy ulicy Grabowo, przed Szkołą
Morską żołnierze radzieccy zatrzymali mnie i jeszcze jednego mężczyznę,
który się nawinął, dali nam łopaty i musieliśmy wykopywać doły i
zakopywać dwa zabite konie, które leżały obok. Ale te już bez ociągania z
nich skóry. Gdy miałem już swoje zrobione, to odechciało mi się już iść
do miasta, więc wróciłem do domu. Nie ociągałem się do takich robót
usuwania padliny, wiedząc, że to jest i dla naszego dobra, bo po paru
dniach byłoby swądu z rozpadającej się padliny co niemiara i możliwość
chorób i jakiejś epidemii również.

Byliśmy więc wolni i wierzyliśmy, że Niemcy już więcej nie będą się u nas
panoszyć i nas gnębić. Ale końca wojny to jeszcze nie było. Wojska
niemieckie były na Obłużu i Oksywiu oraz dalej na zachód. Ostateczna
klęska hitlerowskich Niemiec miała dopiero nastąpić później.

Następnego dnia po wkroczeniu wojsk radzieckich i polskich, to jest 29
marca, około południa zaczęli chodzić uliczkami, gdzie mieszkaliśmy,
żołnierze radzieccy i wzywali wszystkich mieszkańców do opuszczenia
swych domostw i mieszkań, i oddalania się na bezpieczną odległość, bo tu
będzie linia frontu, a w nocy spodziewany jest atak wojsk niemieckich od
strony Obłuża. A więc ewakuacja! Wśród mieszkańców powstała
konsternacja, co tu robić?, dokąd iść?, co zabrać z sobą? Zabieramy więc
z żoną najpotrzebniejsze rzeczy pierwszej potrzeby, jak bielizna, odzież,
pierzyna i trochę żywności na drogę. Miałem rower, obładowałem go tak,
że mogłem go z ledwością prowadzić. Żona wzięła wózek dziecinny, bo
nasz mały Józio miał w tym czasie rok i 9 miesięcy życia, na wózek też
jeszcze coś niecoś się włożyło.

I tak obładowani wyruszyliśmy razem z drugimi, drogą polną w kierunku
Wielkiego Kacka. Starszy syn Kazik miał wtedy 6 lat i 9 miesięcy i szedł
obok nas, a gdy go nóżki zabolały, to wsadziłem go na te pakunki na
rowerze i szliśmy dalej. Gdy zaczęło się ściemniać, to byliśmy w Wielkim
Kacku. Przy końcu wioski stał jeden niedokończony domek
jednorodzinny, który nie był jeszcze zamieszkany przez właściciela. Tam
postanowiliśmy przenocować. Po przebytej drodze chciało nam się jeść,
więc posililiśmy się ze swoich zapasów. Dzieci ułożyliśmy do snu i każdy,
gdzie kto mógł i drzemał na ławie lub na jakichś innych skrzyniach.

Rano, gdy zjedliśmy trochę śniadania, to zastanawialiśmy się, co teraz
dalej począć. A było nas tam około 15 osób. Jedni chcieli wracać z
powrotem na Grabówek. Ale ja mówię do żony, że nie wiadomo jak tam
teraz na Grabówku wygląda, może wojsko nas nie wpuści, barak nasz
może być całkiem zburzony lub spalony. Albo toczą się jeszcze walki z
Niemcami, a my byśmy narażali swoje życie. Tak długo żeśmy tę wojnę
jakoś przeżyli szczęśliwie, to teraz nie warto życia swego narażać.
Zaproponowałem żonie, aby iść dalej aż do moich rodziców, którzy
mieszkali w powiecie kościerskim, przy Starej Kiszewie, spodziewałem
się, że już z tułaczki wojennej wrócili na swoje gospodarstwo. Ale droga,
która nas czekała, to ponad 70km. Żona zgodziła się na to.

Wyruszyliśmy więc dalej w kierunku Żukowa. Mijała godzina za godziną, a
my wciąż maszerowaliśmy szosą porozjeżdżaną, pełną błota. Ruch na
szosie bardzo duży, przeważnie wojskowe samochody, czołgi i inne
pojazdy. Czasem tylko żeśmy się zatrzymali, aby nieco odpocząć i się
posilić. Gdyśmy mijali granicę powiatu kartuskiego, wjeżdżając w powiat
kościerski, to wózek z dzieckiem już dalej nam nie chciał służyć.
Ogumienie na kółkach, przez tak długą drogę i dość dużym obciążenie,
porozbijało się i spadało. W końcu i jedno kółko spadło z ośki. Byliśmy
więc w kłopocie, jak będziemy dalej jechać. Ale w pewnej chwili patrzę, a
w przydrożnym rowie leży porzucony wózek dziecinny. Oglądamy go i
radość nasza była ogromna, bo wózek ten był dużo lepszy i ładniejszy od
naszego. Przeładowaliśmy więc wszystko wraz z dzieckiem z naszego
wózka do znalezionego, a nasz wyrzuciłem do rowu i mogliśmy spokojnie
jechać w dalszą drogę.

Gdy zbliżał się wieczór dojechaliśmy do wsi Hopowo. Tu musieliśmy się
zatrzymać na noc. W środku wioski wszedłem do jednego gospodarza,
prosząc o nocleg dla mnie i mej rodziny. Gospodarze ci byli bardzo
uczynni i nie odmówili nam noclegu. Ale mieli już w domu na noc
żołnierzy i kilku wędrownych ludzi, takich jak i my byliśmy. Miejsce więc
dla nas było na szopie na sianie. Dziękowaliśmy i za to, że będziemy
mogli po trudach całego dnia dobrze wypocząć i się wyspać porządnie na
miękkim sianie. Znalazło się i trochę mleka dla naszego małego dziecka,
a i kawy dla nas też. Gdyśmy się położyli do snu, to zasnęliśmy od razu,
bo byliśmy porządnie zmordowani.

Rano wstaliśmy wypoczęci i zadowoleni, że już jest po nocy. Po zjedzeniu
śniadania udaliśmy się w dalszą drogę. Cieszyliśmy się, że dzieci nasze
są zdrowe i droga przebiega dosyć szczęśliwie. Liczyłem, że jak w dalszej
drodze nie będzie przeszkód, to wieczorem powinniśmy być w Pałubinie u
moich rodziców. Tak minęliśmy Egiertowo, potem Nową Karczmę,
Liniewo, Stare Polaszki ciesząc się, że zbliżamy się do celu naszej
wędrówki.

Niedaleko wieczora dojechaliśmy do zabudowań moich rodziców. Ale w
bramie na podwórze stoi posterunek wojskowy, wojsk radzieckich, którzy
tak kwaterowali. Na pytanie dokąd chcemy iść, mówię, że przyjechaliśmy
do rodziców. Wtedy wartownik poszedł zgłosić, że jacyś ludzie przychodzą
do gospodarza. Dowódca poszedł do ojca, zgłosił, ażeby poszedł zobaczyć
czy to rzeczywiście goście do nich przyjechali. Wychodzą na podwórze
ojciec i matka i widząc nas, biegną do nas witać się z nami, szczęśliwi,
żeśmy przeżyli tą okropną wojnę i znów się zobaczyliśmy. Zaprowadzili
nas do mieszkania, ach co to była wtedy za radość, to serdeczne uściski i
pocałunki, a i łzy szczęścia spłynęły po policzkach, że po latach wojny
spotykamy się w domu rodzinnym znowu cali i zdrowi. Ile to było
opowiadania z jednej i z drugiej strony, o swoich przeżyciach. Matka co
miała najlepszego stawiała na stół nam do jedzenia, a my jedliśmy z
apetytem, opowiadając sobie wzajemnie do późnych godzin wieczornych.
Wtedy poszliśmy spać utrudzeni całodzienną wędrówką. A co to było za
spanie!, pod puszystą, czystą pierzyną, po kąpieli - wymyciu się po
podróży. To było królewski spanie „jak u mamy”. Wojsko nam nie
przeszkadzało, rozlokowali się oni w stodole na słomie. Na drugi dzień
żołnierze odjechali.

Myśmy zabrali się do pomocy przy wiosennych pracach polowych.
Najgorsze dla nas było to, że byliśmy jakby odcięci od świata. Bez radia,
bez gazety, komunikacji żadnej. Autobusy jeszcze nie kursowały, do kolei
też daleko i nie wiadomo było wtedy czy w ogóle już kursują pociągi.
Rodzice oczekiwali powrotu jeszcze dwóch córek i syna, którzy byli
wywiezieni do pracy w Pile, a stamtąd, przy końcu wojny, wywiezieni w
głąb Niemiec do Westfalii.

Matka namawiała ażebyśmy pozostali w tych stronach na stałe. W
sąsiedztwie było małe gospodarstwo po Niemcach, którzy przy końcu
wojny uciekali do „Vaterlandu” razem z innymi Niemcami i pewne było, że
już tu nie wrócą, matka namawiała, ażebyśmy to objęli i na tym
gospodarzyli. Ale nam się ta propozycja nie uśmiechała. Mimo, że ja i
żona też byliśmy pochodzenia chłopskiego, ale żyliśmy już kilka lat w
Gdyni i tam przywykliśmy do życia w mieście. Byliśmy zżyci z sąsiadami,
a po drugie pozostawiliśmy tam swój domek, swoje mieszkanie, więc
myślami byliśmy często w Gdyni i tam nas ciągnęło z powrotem.

Byliśmy u rodziców do połowy maja. Z opowiadań znajomych
dowiedzieliśmy się, że wojna już się skończyła. Postanowiliśmy wracać do
Gdyni. Ale jak? Pozostawiliśmy dzieci u rodziców na razie, a ja z żoną na
jednym rowerze, udaliśmy się do Gdyni, zobaczyć, co tam się dzieje i czy
są warunki, ażeby wrócić na stałe. Jechaliśmy przeważnie pojedynczo:
jeden jechał, mijał drugiego 200-300m, tak, że wzrokowo mieliśmy
łączność, wtedy ten, co jechał - zostawiał rower i szedł dalej pieszo, a
drugi doszedł do roweru i jechał znowu mijając drugiego i tak dalej i tak
dalej. Koło wieczora byliśmy w Chwaszczynie, stamtąd skręciliśmy do
Osowy, gdzie mieszkał mój wujek (brat ojca). Tam po przenocowaniu,
udaliśmy rano się w dalszą drogę. Ale to już tylko kawałek od Osowy do
Gdyni.

Gdyśmy dotarli do Grabówka, do swego domku mieszkalnego, to nasz
lokator Antkowiak robił nam wymówki, że my tak długo nie wracaliśmy, a
swoje mieszkanie zostawiliśmy na łasce losu. On wrócił na drugi dzień po
ej ewakuacji, jak i większość innych mieszkańców. Zabezpieczył cały
domek, pozabijał otwory w oknach i ścianach deskami i w swoim
mieszkaniu zamieszkał. Byliśmy mu za opiekę nad naszym domkiem i
naszym dobytkiem w mieszkaniu bardzo wdzięczni, dziękując mu za to
serdecznie. Wzięliśmy się rączo do odbudowy domku i ogrodzenia oraz
remontu mieszkania. Antkowiak powiadał, że żadnego ataku ze strony
wojsk niemieckich nie było i większość mieszkańców na drugi dzień
wróciła do swych mieszkań. Ale nam u rodziców było dobrze i sześć
tygodni u nich posiedzieliśmy.

_________________
Odpowiedz do tematu Strona 1 z 6 Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6    Następna
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat


 
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

Forum Gdańsk

  

osiedla Gdańska:

  2 Potoki 3 Kolory Albatross Towers Alfa Park Ambasador Angielska Grobla Apartamenty Nadmorskie Apartamenty Przy Plaży Arkońska Astra Park Atrium Gdańskie Audiopolis Aura Gdańsk Avalon Awiator Bajkowy Park Baltic Center Barbakan Biskupia Górka Błękitna Kaskada Braci Majewskich Brętowska Brama Browar Gdański Brzozowy Park Budowlani Casa Patrizia Castilla (Kowale) Centralpark Chabrowe Chmielna Park Cieszynka City Park Copernicus Cytrusowe Czterobloki Cztery Kąty Cztery Oceany Cztery Pory Roku Długa Grobla Do Studzienki Dolina Dwóch Jezior Dolina Potęgowska Domy Przy Tanecznej Dwa Tarasy Dziedziniec Energooszczędne Fregata Futura Apartamenty Galeon Gardenia Garnizon Habenda Hiszpańskie Hokejowa Horyzont Jabłoniowa (INPRO) Jabłoniowa (PB Kokoszki) Jabłoniowy Sad Jary Jasień Jasień Park Jaworzniaków Jednorożca (Wroński) Jelitkowo Jelitkowski Dwór Jezioro Jasień Jodłowy Park Kameralne Kamienica Francuska Kamienica Pod Wrzosem Kamienice Magellana Kamienice Nad Motławą Kamienice Nad Strzyżą Kamieniczki Akademickie Kartuska 26 Kazimierz Kiełpino Górne Klimaty Klukowo Kochanowskiego 39 Kolorowe Krokusowe Królewskie Wzgórze Kryształowe Kwartał Kamienic Laurowe Lawendowe Wzgórza Leszczynowe Lipce Łostowice Maciejka Maćkowy Marina Primore Matemblewo Migowskie Tarasy Mila Baltica Miłe Miłe Wzgórze Morena Park Morenova Morenowe Wzgórze Myśliwska 17 Myśliwska Park Myśliwski Stok Myśliwskie Nad Jarem Nad Jeziorem Nad Wodą Nadmorski Dwór Neptun Park Niedźwiednik Nova Oliva Nowa Letnica Nowa Osowa Nowator Nowe Osiedle Nowiec Nowy Horyzont Olimp (Kowale) Oliwa Park Optima Orle Gniazdo Orunia Górna Osowa II Osowa Wodnika Ostoja Myśliwska Pana Tadeusza Parkowe Wzgórze Piastów Pięciu Mostów Piotrkowska 27 Platinum Park Platynowa Pogodne Pohulanka PB Górski Polonica Południowe Pomarańczowe Promienne Przeróbka Przy Srebrnej Ptasia Quattro Towers R.S.M. Budowlani Reduta Żbik Rezydencja Marina Robyg Sarnia Dolina Słoneczna Dolina Słoneczna Morena Słoneczne Słoneczne Wzgórza Słoneczniki Smęgorzyno Srebrzysta Podkowa (Kowale) Stary Chełm Stylowe Szafarnia Szmaragdowe Wzgórze Szpora 7 Św. Wojciech Świerkowe Świętokrzyskie Świętokrzyskie (PB EKO) Świrskiego Trzy Dęby Trzy Żagle Ujeścisko Vivaldiego Wieża Leszka Białego Wieżycka Wieżycka Folwark Wiktorii Wilanowska Willa Wajdeloty Wiszące Ogrody Wolne Miasto Wróbla Staw Wzgórze Elizy Wzgórze Focha Wzgórze Magellana Za Słoneczną Bramą Zabornia Zabytkowa Współczesna Zakoniczyn Zapiecek Zielona Dolina Zielone Zielony Stok Złota Karczma

dzielnice Gdańska:

  Aniołki Brętowo Brzeźno Chełm Jasień Kokoszki Krakowiec-Górki Zachodnie Letnica Matarnia Młyniska Nowy Port Oliwa Olszynka Orunia-Św. Wojciech-Lipce Osowa Piecki-Migowo (Morena) Południe Przymorze (Małe i Wielkie) Rudniki Siedlce Stogi z Przeróbką Strzyża Suchanino Śródmieście VII Dwór Wrzeszcz Wyspa Sobieszewska Wzgórze Mickiewicza Zaspa (Młyniec i Rozstaje) Żabianka-Wejhera-Jelitkowo-Tysiąclecia

Forum Sopot

  

osiedla Sopotu:

  Aquarius Dolina Gołębiewska Grunwaldzka 93a Osiedle Marii Ludwiki Osiedle Mickiewicza Polana Świemirowska Przylesie Sopocka Rezydencja

dzielnice Sopotu:

  Brodwino Dolny Sopot Górny Sopot Kamienny Potok Karlikowo Świemirowo

Forum Gdynia

  

osiedla Gdyni:

  Albatros Altoria Apartamenty Altus Apartamenty Centrum Apartamenty Conrada Apartamenty Gdynia 3000 Apartamenty Na Polanie Baltic Villa Batorego 7 Bernadowo Cadena Park Chrobrego Columbus Demptowo Dolina Cisów Fikakowo Fort Forest Gdyńskie Gorczycowa 3 Horyzonty Gdyni Jantarowe Kamienica Bosmańska Kamienica Moderna Kasztanowa Kępa Redłowska Komandorskie Wzgórze Leśne Łanowa I Marco Polo Mistral Morskie Myśliwskie Tarasy Nad Kępą Nawigator Orłowska Bryza Parkowe Patio Róży Pomorska 57 Redłowska Kaskada Redłowski Stok Rezydencja Sokół Rezydencja Tarasy Sea Towers Shiraz Park Skłodowska 8 Skłodowskiej Sojowa Sokółka Sokółka Zielenisz Śniadeckich 4 Transatlantyk Uranowa Villa Spokojna Wiczlino Ogród Willa Nad Morzem Witawa Zacisze Leśne Zielona Dolina Zielone

dzielnice Gdyni:

  Babie Doły Chwarzno - Wiczlino Chylonia Cisowa Dąbrowa Działki Leśne Grabówek Kamienna Góra Karwiny Leszczynki Mały Kack Obłuże Oksywie Orłowo Pogórze Pustki Cisowskie - Demptowo Redłowo Śródmieście Wielki Kack Witomino (Radiostacja i Leśniczówka) Wzgórze Św. Maksymiliana

W REGIONIE:
Bytów Chojnice Gdańsk Gdynia Hel Jastarnia Kartuzy Kąty Rybackie Kolbudy Koleczkowo Kosakowo Kościerzyna Krynica Morska Kwidzyn Lębork Łeba Łęgowo Malbork Mierzeszyn Pruszcz Gdański Pszczółki Puck Reda Rotmanka Rumia Słupsk Sopot Starogard Gdański Straszyn Tczew Ustka Wejherowo Władysławowo Żukowo

      FORUM GDAŃSK     FORUM SOPOT     FORUM GDYNIA     FORUM PRUSZCZ GDAŃSKI     FORUM STRASZYN

    FILMY Gdańsk/Sopot/Gdynia      TRÓJMIEJSKA GALERIA      Co warto zobaczyć na świecie?

Portal www.MojeOsiedle.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników serwisu. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
Copyright © www.MojeOsiedle.pl 2001-2024   Forum Dyskusyjne MOJE OSIEDLE, DZIELNICA i MIASTO
Załóż forum  |   Kontakt  |   O nas  |   Regulamin   |  Reklama